wtorek, 22 sierpnia 2017

NIEZŁA SKUCHA ZAĆMIENIOWA

Gadałam z jednym takim gościem z autobusu. Dziś podróżowałam Greyhoundem - taka tania linia. Gościu nie wiedział, że jest zaćmienie. Nie wiem jak się uchował. Twierdzi, że nie ogląda telewizji. Zorientował się, jak zobaczył takie dziwne cienie drzew. On nawet wyszedł na spacer, bo jakoś ciemno się zrobiło, i przyszło mu do głowy, że to może być zaćmienie słońca.

Kiedy zobaczył cienie drzew, uświadomił sobie dwie rzeczy:
1. że jest bardzo blisko zaćmienia całkowitego, oraz....
2. że nie zdąży przejechać w rejon całkowitego, bo już jest za późno. Zostało kilka minut a na podróż potrzebuje kilkanaście.

Gościu, co wcześniej jeździł za zaćmieniami by je obejrzeć. Ale skucha. Chciał obejrzeć, po prostu nie wiedział, że jest zaćmienie. Ale numer. A był bardzo, ale to bardzo blisko strefy, gdzie było całowite. Zorietnował się w tym jak zobaczył te półksiężyce. I w tym samym momencie wiedział, że jest za późno... A gdyby wiedział, to spokojnie by się ustawił w pasie całkowitego. Szkoda.
Tyle dobrze, że to nie jego pierwsze, już widział takie.


Na zdjęciu - dziwne cienie drzew. Prześwieca częściówka, czyli półksiężyce - to jest obraz tarczy słonecznej widoczny w dziurkach jakie się tworzą w liściach. Efekt nazywa się camera oscura.

Pierwsze zdjęcie jest na betonie. To nie są liście, to są orazy słońca tworzące się w dziurkach pomiędzy liściami.

Drugie i trzecie - na karimacie. Zwróćcie uwagę, że półksiężyce na jednym zdjęciu są zwrócone w jedną stronę, a na drugim w drugą. To dlatego, że jedno zdjęcie jest z przed fazy całkowtej, a drugie jest już po fazie całkowitej i księżyc schodzi ze słońca.




poniedziałek, 21 sierpnia 2017

WTC - WORLD TRADE CENTER - DWIE WIEŻE, CO TO JUŻ ICH NIE MA

Pozostały dziury w ziemi. Wywieziono gruz, odzyskano ciała. Imiona ofiar są wpisane na barierce dookoła obu dziur w ziemi. W środku zrobili spływającą wodę, jak mały wodospad. W nocy podświetlone.
Dookoła dziur w ziemi są posadzaone drzewa, żeby oddzielić to miejsce od zgiełku ulicy. Drzewa plus woda faktycznie tworzą oazę zieleni, ciszy i sympatycznej wilgoci w suchym gorącym głośnym mieście. Od razu zmienia się atmosfera miejsca. Dobrze to pomyślane.

Szłam wokół obu dziur w ziemi, i czytałam nazwiska.
I płakałam.

Ludzie robili zdjęcia, raczej traktowali jak atrakcję turystyczną, ale przynajmniej nie ma budki z hotdogami, i zwykle zachowywali się z szacunkiem. Tylko jeden tyłek i to młody widziałam posazony na tym symbolicznym nagrobku.

Ech.












sobota, 19 sierpnia 2017

POSPIESZNE TRAMWAJE

Wiecie ze w Nowym Jorku maja pospieszne metro? Zatkalo mnie. Metro lokalne, I na tej same linii metro pospieszne. Zapytalam jak to mozliwe, skoro to bedzie Po tych samych torach. Okazuje sie ze odcinkowo Tory sa podwojne. Ot i cala  tajemnica. Trzeba tylko uwazac na jakiej stacji sie wsiada.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

NA SPECJALNE ZYCZENIE MAMUSI.

Sfotografuj zwyklą ulice i ludzi - prosi mnie zwykle moja Mama ilekroc gdzieś mnie wywieje na inny kontynent.

Bardzo prosze. Oto Nowy Jork, I to samo centrum, Manhattan. A konkretnie park. Na Manchatanie. Teraz rozumiem czemu hamerykańscy turyści tak sie zachwycają Warszawą. O Boże.... Park.... Chudy rządek drzewek wokół trawniczka. Kupa ludzi. Głosno jak cholera, ruch uliczny wokół, ogromne budynki przytłaczają, a zmieniają ulice w ciemne, głośne tunele. Najmarniejszy nasz park jest lepszy niż to. 

Mam tu tylko przesiadkę, a już sie naoglądałam. Hałasn i tłum jakby krzyżował Marszałkowską z odpustem. Dobrze, ze dziś przynajmniej bez upałów. Jajo można znieść i tak.

Oby chmur na zaćmienie nie było. Dziś mogą być.




ZABAWY Z BRONIĄ

Opuszczam Rochester, i jadę w stronę zaśmienia. Już nie wracam, lecę z okolic pasa zaćmienia.

Pakowałam rzeczy. Zwracałam mały plecak. Wygodnie mi bylo pozyczyc taking malutki od kumpeli. Trzepałam go, żeby usunąć śmieci. Wypadła.... łuska z broni palnej.

Hamerykańskie smaczki.

Tu maja broń. Gospodyni też miała. I powiedziała, że jeśli jej kto wlezie na górę, przeszedwszy przez jej dwa ostre psy, które mają pilnować domu, to zastrzeli bez pytania.

Echem.

Rozumiem. Ale.... Tęsknię do Polski.

Miała mnie nauczyć strzelać, nie wyszło. Może to i lepiej. Ja nie lubię strzelać. Rozumiem, ale nie lubię.

Parę zdjęć z Yellowstonu. Bizon będzie, ale dziś nie mam czasu, bo jadę do NOwego Yorku i się pakuję. Będzie.





czwartek, 10 sierpnia 2017

Zimno....... Yallowstone to góry. I to duże.


Na zdjęciu dwie karty pokładowe z przelotów. Jedna, ta pozioma, jest typowa, do takich przywykłam. Takie zwykle są na długich lotach. Ta druga, co wygląda jak paragon ze sklepu, to widzę taką drugi raz w życiu. Pierwszy raz widziałam, jak leciałam jakąś tanią linią wewnątrzkrajową w Australii. 
W sumie kształt nie ważny, ważne, że jest potwierdzone miejsce do siedzenia, nazwisko i lot.


A poniżej parę fotek z przelotu, oraz góry w naturze. Akurat centrum Yellowstone jest dość płaskie, chociaż całość leży wysoko, na 2500m w dolinie, a szczyty ma ok 3000 - 3500 m  i w nocy jest zimno okropnie, koło 5 stopni. W dzień, jak słońce przygrzeje, to upał, wręcz powyżej 30 stopni.
Na pierwszym zdjęciu Kuba robi śniadanie, ubrany jeszcze w strój nocno-poranny, czyli wszystkie kurtki, czapki, szaliki, podwójne spodnie i co tylko się ma, tak cholernie zimno było.

Pierwszy raz, jak spałam w hamaku w puchowym śpiworze - to rzeczywiście czułam tak zwane zimne punkty, czyli miejsce, gdzie się zgniata puch. Na przykład kolano, czy łokieć. Faktycznie, było tak zimno, że zgnieciony puch nie grzał. Co gorsza, zgnieciony tułowiem, też był źródłem zimna. Mówiąc bardzo dokładnie - jest od spodu zimno, i to bardzo, w tyłek i plecy. Na szczęście wiedziałam o tym i miałam karimatę. Zwlokłam się koło 2 w nocy, bo się obudziłam z zimna, i wrzuciłam karimatkę do hamaka, po czym kontynuowałam spanie już w świętym spokoju i komforcie cieplnym.

Tylko trzeba było wyrównać hamak do poziomu bardzo dokładnie, bo śpiwór śliski, karimata śliska i hamak ortalionowy śliski - jak nie wyrównałam to wysuwałam się z hamaka ze śpiworem stopami, jak ciut wyżej głowę miałam. Stopy mi wyjeżdżały za hamak. Ale poprawiłam i było oki, a potem kolejne noce to już nie eksperymetowałam, tylko od razu ładowałam karimatę do hamaka, i to dobrze wypoziomowanego. I było super.

Śmiesznie, bo na bawełnianym hamaku się tak nie jeździ, nie ślizga. Tylko bawełniany cięższy, to nie lubię nosić na wyjazd.

Ładne góry, nie?















poniedziałek, 7 sierpnia 2017

SMACZKI YELLLOSTONU

Byłam w parku Yellowstone. Przez ostatni tydzień. Myślałam o tym, czy opisywać chronologicznie, czy może tematycznie i zrobie tematycznie. Na zdjęciu najsłynniejsze jezioro Yellostone - Wielkie jezioro pryzmatowe. Nie, nie można się kąpać. Jest wrzące.



Dziś będzie o misiach i wiewiórkach. Brzmi niewinnie, prawda?

Hamerykańskie dziko - już wiecie, że hamerykańskie miasteczka mają często więcej dziekiej zwierzyny niż nasze Bieszczady. Miśki przychodzą kąpać się w basenach ogródkowych, i wyżerają czereśnie z drzew. U mojej kumpeli, u której mieszkam, miśków nie ma, ale sarny obżarły sadzonki w ogródku, a wzdłuż trawnika koło domu przeszedł sobie kojot i wcale się nie śpieszył.

Otóż... w Yellostone jest "bardziej".

Nie ma trzymania żarcia w namiocie. Bo przyjdą misie i wyżrą. Nawet nie w samochodzie - bo misie są w stanie otworzyć sobie blachę samochodu, i to nie przez naciśnięcie zamka. Blacha samochodu jest po prostu dość miękka dla nich, otworzą sobie łapką. Rozedrą.

Popularne są tutaj takie skrzynki metalowe z grubej blachy - misioodpornej. Tam się trzyma żarcie, i ubranie w którym się gotowało żarcie. Zdarza się, że miś przychodzi na kemping. Miś głównie chce sobie pojeść i nie ma interesu w atakowaniu człowieka, ale nie należy go karmić, kopać, straszyć, ani przywabiać.

Przestrzegają tego restrykcyjnie do użygu. Nie ma koszy, nie ma zostawiania resztek, nie ma śmiecenia, nawet do kibla należy wchodzić ostrożnie.

Ludzie chodzą ze sprayem na misie - czyli gazem pieprzowym, takim jak kobitki noszą w torebkach na gwałcicieli, tylko większym.

Trochę żeśmy się bali, jak spaliśmy na obrzeżu kempingu. Ja się poderwałam z krzykiem z hamaka, jak samochód przejechał i zatrąbił niskim dźwiękiem. Kuba się zestrachał na niski chrapliwy odgłos wieczorem, ale odgłos powtarzał sie rytmicznie i dochodził z namiotu, więc doszliśmy do wniosku, że to chapanie.

No, to teraz scenka rodzajowa.
- O, patrz, wiewórka!
- Aha. Ładna.
W tym miejscu konwersacja zazwyczaj się kończy. Nie w Yellowstone.
- Hm... Pójdę zamknąć samochód.  (Właśni kończyliśmy ładować żarcie do bagażnika przed zwiedzaniem).

Na zdjęciu skrzynka na misie. Tam mieszkało nasze jedzenie w nocy.





W następnym odcinku będzie o bizonach.


sobota, 5 sierpnia 2017

SIEDZE NA BRAMCE W ATLANCIE

Na bramkach na lotniskach dobrze się pisze. Zwykle jest darmowy net na wifi. Zwykle jest dużo czasu. W każdym razie ja lubię mieć sporo czasu na przesiadkę. Od czasu jak mi się spóźnił samolot w Amsterdamie i utknęłam na 10 dodatkowych godzin w i tak długiej podróży-od tego czasu czekanie po 3 albo 4 przestało mi przeszkadzać.

środa, 2 sierpnia 2017

DRUGI KONIEC AMERYKI

- Czemu to tyle kosztuje? - spytalam kolezanke, gdy przegladalam bilety Na samolot do Yellowstone.
- A ile trwa lot do Europy? - zapytala kolezanka.
- Z 8 godzin - odpowiedzialam.
- A do Yellowstone trwa 7 - powiedziala kolezanka.
- A... To date go tyle kosztuje.

Niebawem zdjecia z Yellowstone. Alez to podrozowanie meczy. Ale ladne rzeczy widzialam. Pisze spod najslynniejszego gejzeru w Yellowstone. Poszlam sobie polezec .

sobota, 29 lipca 2017

KWIAT BAKŁAŻANA i odreagowywanie.

Miałam ciężki tydzień, powoli robi się lepiej. Mam w planie jedną podróż, szczególy niebawem. 

Tymczasem skosiłam trawę, na co przez cały tydzień nie miałam siły. No i zrobiłam trochę zdjęć w ogródku. Zmarwiłam się bo coś, pewnie sarna, obgryzło paprykom czuby. Miał być płotek, ale towarzystwo nie miałao czasu pojechać po płotek do sklepu. No i sarna skorzystała. Za pierwszym razem nawet zostawiła kilka małych papryczek, ale dziś widzę, że poprawiła. Nie ma papryczek.

Na pierwszym zdjęciu kwitnące bakłażany, te z foletową łodygą. Jakoś ich sarna nie ruszyła.

Generalnie bez samochodu to się tu nie da poruszać. W większych miastach pewnie tak, ale jestem w malutkim miasteczku, gdzie prawie nic nie ma, i to jeszcze jestem na jego peryferiach. Przedwczoraj przeszłam się do "centrum" z buta, zajęło mi 45 minut. Nie tak źle. Probem raczej polega na tym, że tutaj do Wolmartu (tutejsza Biedra) to musiałabym iść brzegiem autostrady, a autostradą nie można iść. I tak właśnie wygląda pułapka. Ech... Nienawidzę prosić o podwózki, zwłaszcza jak jestem zmęczona. Wtedy po prostu trudno mi znaleść siłę żeby się dostosowywać do godziny i do tempa (szybkiego) moich gospodarzy. 

Myślałam że łatwiej ogarnąć podróżowanie po USA, a jestem tak zmęczona, że nawet gadać mi trudno i przestaję rozumieć po angielsku. Dlatego odpoczywam ile mogę. To się powolutku poprawia. No i czeka mnie podróż. Trochę się boję, bo długa, i męcząca, ale kumpel obiecał odebrać z lotniska i wozić jak worek ziemniaków. No to lecę. Ja na razie jestem worek ziemniaków, ale nawet śpiący i zmęczony worek ziemniaków może pooglądać ładne widoki. Powinno pomóc. Więcej szegółow niebawem. 

Na zdjęciu bakłażany, ogórki i papryka.





czwartek, 20 lipca 2017

JEST TAKI DZIEŃ W ŻYCIU ŻÓWIA, ŻE MUSI KOMUŚ DAĆ W MORDĘ

Dziś mi chyba schodzą emocje po tych wszystkich lotach, bo jestem zmęczona, rozzłoszczona i jakaś taka w pretensjach. Wszystko mi dziś w poprzek. MAm wrażenie że sobie nie poradzę w tym kraju - więc jest to dobry powód by iść wcześnie spać. To zawsze dobrze robi na doła po zmęczeniu.

Na zdjęciach ogórki i bakłażany - moje dzieło ogródkowe. Kopałam dzielnie i wsadzałam sadzonki. ziemia żyzna, choć kamienista. Ciężka, gliniasta. Teraz są już większe niż na tych zdjęciach, ale dziś nie jestem w nastroju by iść fotografować grządki. Zresztą - ciemno już.

Czasem w życiu podróżnika przychodza takie momenty, że się chce ciepnąć wszystko w cholerę i wrócić do domu. Jak czytam książki tych bardziej wytrwałych i sławnych podróżników to widzę że oni też mają takie momenty, zwykle dość enigmatycznie wspomniane. Mój jeset dziś. A teraz już dość jęczenia, schowam się do kampera, bo mnie komary żywcem zeżrą Zanosi się na burzę, i tną jak głupie.

Jutro, jak się wyśpię, powinno być lepiej.


środa, 19 lipca 2017

PRZESIADKA W PARYŻEWIE


Rzeczywiście jestem tak zmęczona jak widać na tym zdjęciu. Teraz zmienili bramkę i będzie K41, a nie K37 (jak na zdjęciu widać). Przesiadłam się już pod właściwą. Pilnuję czasu i bramki, nie łażę, nie zwiedzam - co tu zresztą zwiedzać, sklepy z drogimi, luksusowymi (mniej lub bardziej) i kompletnie niepotrzebnymi mi rzeczami.


Jestem bardzo zmęczona - pierwszy raz zasnęłam w samolocie jeszcze przed startem. Przyśnił mi się koszmar, że zasnęłam na bramce. Obudziłam się taka przerażona, rozejrzałam... i zobaczyłam, że jestem w samolocie... uff.... Potem zasnęłam znów, a czekaliśmy dość długo już zapakowani do samolotu, chyba ze 20 minut nas przetrzymali nim samolot ruszył, zdążyłam zasnąć znów, i... budzę, cisza, spokój, nic się nie dzieje - zdziwłam się, bo czułam przez sen jakieś szarpnięcie, myślałam że ruszyliśmy na pas by startować, a tu znów stoimy? Wyjżałam przez okno - a tu niespodzianka - jesteśmy już w powietrzu. To szarpnięcie przez sen to chyba jednak było oderwanie od ziemi. pierwszy raz w życiu przespałam start. Zwykle obserwuję, bo bardzo lubię starty. Ależ mnie zmogło.

Poprzedni lot, trzy dni temu, kiedy wracałam do Polski, dał mi mocno popoalić. Trwał 22 godziny zamiast 12 czy 14. Bo samolot się opóźnił i nie złapałam mojego dolotu po Europie. Była 9 rano, byłam w Amsterdamie, najbliższy lot był o 14, ale nie mieli miejsc, więc zaproponowali mi 20.20.... Nie wierzyłam własnym uszom. Wywaliłam na pania gały, po czym powiedziałam:
- Proszę Pani jestem w stolicy europejskiej i lecę do drugiej stolicy europejskiej. Niech mi pani nie mówi, że nie ma lotów. To niemożliwe. Musi coś być.

Wtedy Pani pogrzebała w systemie i znalazła mi samolot do... Budapesztu, którym łapałam lot o 17, lądujący w Wawie o 19. To już coś. Zawsze lepiej niż wylot o 20.20, czyli przylot o 23.....

Ja się przesiadłam. Mój bagaż nie. Już w Budapeszcie wiedziałam, że nie przyleciał mój bagaż, bo miałam się sama odprawić na ten ostatni lot i pokazać kwiteczek bagażowy, żeby mi bagaż przesiedli. Pan był bardzo uprzejmy i zadzwonił do bagażowych, żeby bagaż przesiedli, a bagażowi powiedzieli że nie przyleciał zielony plecak o tym numerze, nie mają bagażu. Przynajmniej w Wawie nie czekałam przy taśmie, tylko od razu poszłam zgłosić zaginięcie.

Jestem pod wrażeniem działania biura zgubionych bagaży - było to biuro naszego LOTu. Bo co prawda zgubił KLM, ale ostatni lot miałam LOTem, a dostarcza bagaż ostatni przewoźnik. Już wieczorem dostałam sms, że zlokalizowali mój bagaż. Rano zadzwoniłam, dowiedziałam się że bagaż przyleci samolotem o 12, a kurier mi przywiezie do domu.
 A potem dostałam sms, że bagaż przyleciał, godzinkę potem sms, że nadali go kurierem, a godzinkę po tym kurier zadzwonił, że ma dla mnie bagaż i upewnił się że jestem w domu i że może za pół godziny przyjść. I przyszedł.

Dobrze, bo kupiłam sobie takie specjalne siodełko rowerowe w USA i chciałam je zostawić w Polsce. Gdyby mnie bagaż nie dogonił w Warszawie to bym miała dylemat, gdzie wysłać mój plecak. Do Wawy czy z powrotem do Bostonu. Część rzeczy była mi potrzebna na powrót do USA, a część chciałam zostawić. Na szczęście bagaż przyszedł szybko, to nie miałam dylematu. Bardzo łądnie to załatwili.











ZNOWU WYLOT Z CHOPINA

Siedzę na bramce... brzmi znajomo, prawda? Chyba nawet na tej samej, bo mam identyczny lot. Wracam do USA po pogrzebie. Mam nadzieję, że wpuszczą mnie na granicy. Takie krótkie wyloty są podejrzane. A tam na wjeździe siedzi człowiek i to człowiek stempluje wjazd. Może odmówić, decyzja jest niepodważalna. I wtedy wraca się do Polski..... Na własny koszt, dość od razu.

Na wszelki wypadek poprosiłam mojego ubezpieczyciela o zaświadczenie, że organizowali mi powrót do kraju. Bo mam tylko kserówkę aktu zgonu po polsku, a urzędnik w USA nie musi znać polskiego. Dali mi zaświadczenie.
I tak jak lepiej, bo wiecie  - jeśli ubezpiczyciel zapłacił za przebukowanie biletu i to ekspersowe (kosztowne) przebukowanie - to znaczy że naprawdę zmarł mi ojciec. Ubezpieczyciel w żadnym kraju nie płaci za bilet, jeśli nie musi. Trochę się denerwuję tym wjazdem. No i jestem zmęczona emocjami, pogrzebem i podróżami - w końcu przecież w ciągu 4 dni nalatałam się tych kilometrów od groma i jeszcze nalatam dzisiaj.

Odpoczywam ile mogę i jem kiedy mogę. Tyle mog zrobić dla siebie w ramach utrzymywania się w dobrej kondycji.

sobota, 15 lipca 2017

Pogrzeb

Wracam do Polski na 2 dni na pogrzeb.

Mam nadzieje że mnie wpuszczą do Hameryki z powrotem. W zasadzie wiza nie jest wizą, tylko promesą wizową, więc jest jakieś ryzyko, że mnie nie wpuszczą przy powrocie i zawrócą w Bostonie. Nie spodziewam się, ale głupio by było.

Wezmę przetłumaczone świadectwo zgodnu, żeby ci goście od wpuszczania uwierzyli, że bajek nie zmyślam przy wjeździe.

Na lotnisku w Bostonie nieźle karmią.
I dobrze mieć pustą butelkę na wodę - pustą można przenieść przez kontrolę bezpieczeństwa. Potem napełnia się ją wodą z "poidełek". I mam co pić nawet jeśli w sklepie byłaby droga, albo duża, albo sklepy były zamknięte.

Poidełka są takie jak u nas. Trzeba przycisnąć guziczek i woda sika w górę, można się napić bez dotykania kranu.

poniedziałek, 10 lipca 2017

KUP DWA FUNTY ZIEMNIAKÓW I GALON MLEKA.

Nie ma kilogramów, litrów, kilometrów, Celsjuszy i metrów.

Są funty, galony, mile, Fahrenheity i stopy.
AŁA.

Można kupić pół galona mleka, w sklepie odległym o 3 mile. A kiedy piekliśmy indyka, to on miał 160 stopni Fahrenheita. Nie wiedziałam, ile to Celsjuszy. Zaproponowali, że przyniosą mi termometr z Celsjuszami. Odmówiłam. Jestem w USA to potrzebuję przywyknąć. Następnie spytałam czy te 160 stopni to dużo, czy mało. Dowiedziałam się, że potrzebujemy 165, więc wsadzimy indyka jeszcze na dodatkowe pół godziny. Piekł się trzy. A miał 22 funty (10 kg). Duuuży. Jak na Hamemrykę podobno średni.

A funty nie wiadomo dlaczego maja skrót LB. No, dobra, sprawdziłam w cioci Wikipedii, podobno od łacińskiego "libra", co znaczy masa, czyli funt. Tak, żeby nie było za łatawo zapamiętać...



sobota, 8 lipca 2017

OCEAN

Byłyśmy dziś nad oceanem. Przeszłyśmy sobie plażą.

Plaża jak plaża, akurat taka dość szarawa w kolorze. Ocean był dziś spokojny i przypominał nasz Bałtyk, tylko taki duży. I plaża duża.

Chyba zaczynam być obyta w oceana, jeśli ocean wydaje mi się zwyczajny.

No i zimnawo było, ale to akurat w Bałtyku też jest....

Zapomiałam zrobić zdjęcie. Ale naprawdę woda - jak woda. Ładna. Nie różniąca sią jakoś bardzo od innych ładnych dużych wód.

czwartek, 6 lipca 2017

WOKÓŁ JEZIORA

Przeszłam sobie na spacer wokół jeziora. 4 km, bardzo miło. Las przeważnie liściasty, bukowy z domieszką sosen, i to nie są nasze sosny zwyczajne, tylko takie trochę inne. Inny gatunek, ale też sosna.
To, co mnie wzruszyło, to że zarośla wokół jeziora składały się między innymi z... borówek amerykańskich. Takich dużych kszaczków, co u nas rosną w ogródkach. Tylko jagody jeszcze zielone były. I to sobie tutaj rośnie dziko. Jak dla mnie - bomba.
Jest też sporo grzybów, w tym większość znam, i tu nikt tego nie zbiera, nie ma takiego zwyczaju ani znajomości gatunków. Bardzo miły spacer miałam. I z widokami.








NIEZŁA SKUCHA ZAĆMIENIOWA

Gadałam z jednym takim gościem z autobusu. Dziś podróżowałam Greyhoundem - taka tania linia. Gościu nie wiedział, że jest zaćmienie. Nie wie...