Miałam ciężki tydzień, powoli robi się lepiej. Mam w planie jedną podróż, szczególy niebawem.
Tymczasem skosiłam trawę, na co przez cały tydzień nie miałam siły. No i zrobiłam trochę zdjęć w ogródku. Zmarwiłam się bo coś, pewnie sarna, obgryzło paprykom czuby. Miał być płotek, ale towarzystwo nie miałao czasu pojechać po płotek do sklepu. No i sarna skorzystała. Za pierwszym razem nawet zostawiła kilka małych papryczek, ale dziś widzę, że poprawiła. Nie ma papryczek.
Na pierwszym zdjęciu kwitnące bakłażany, te z foletową łodygą. Jakoś ich sarna nie ruszyła.
Generalnie bez samochodu to się tu nie da poruszać. W większych miastach pewnie tak, ale jestem w malutkim miasteczku, gdzie prawie nic nie ma, i to jeszcze jestem na jego peryferiach. Przedwczoraj przeszłam się do "centrum" z buta, zajęło mi 45 minut. Nie tak źle. Probem raczej polega na tym, że tutaj do Wolmartu (tutejsza Biedra) to musiałabym iść brzegiem autostrady, a autostradą nie można iść. I tak właśnie wygląda pułapka. Ech... Nienawidzę prosić o podwózki, zwłaszcza jak jestem zmęczona. Wtedy po prostu trudno mi znaleść siłę żeby się dostosowywać do godziny i do tempa (szybkiego) moich gospodarzy.
Myślałam że łatwiej ogarnąć podróżowanie po USA, a jestem tak zmęczona, że nawet gadać mi trudno i przestaję rozumieć po angielsku. Dlatego odpoczywam ile mogę. To się powolutku poprawia. No i czeka mnie podróż. Trochę się boję, bo długa, i męcząca, ale kumpel obiecał odebrać z lotniska i wozić jak worek ziemniaków. No to lecę. Ja na razie jestem worek ziemniaków, ale nawet śpiący i zmęczony worek ziemniaków może pooglądać ładne widoki. Powinno pomóc. Więcej szegółow niebawem.
Na zdjęciu bakłażany, ogórki i papryka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz