czwartek, 29 czerwca 2017

PRZEJŚCIA DLA PIESZYCH


To są, moi drodzy, przejścia dla pieszych. Wąskie i malowane ukosem. To powyżej jest wyraźne. Ale są też i takie, jak na zdjęciach poniżej. I to takich jest sporo w miasteczku.Obiecuję już nigdy więcej nie skarżyć się na to, jak namalowane są pasy w Warszawie.




wtorek, 27 czerwca 2017

TRUJACY BLUSZCZ

Rosnie tu takie badziewie. Dobrze, ze kolezanka mnie uprzedzila, oraz pokazala jak toto wyglada. A wyglada niewinnie.



Podobno dostaje się od tego bąbli. Aż mam ochotę na próbę potrzeć sobie przedramię listkiem i zobaczyć skutki. Tak odrobinę. Bo nie wszyscy mają bąble po tym. Może ja akurat nie? Albo jakieś szczególnie silne? Lepiej wiedzieć zawczasu.

Ostatnio bylam na typowym hamerykanskim przyjeciu. Takim z grilem, piwem, na trawniczku za domem. Bardzo miłe. Gorzej, że ciągle jeszcze męczy mnie jet lag. Moja doba wypada o jakis dziwnych godzinach. O 16 mam "zjazd", bo to odpowiednik naszej 22 i wtedy chodzę w Polsce spać zazwyczaj.

A teraz zagadka:
Kto wie co to jest?
(Czytelnicy, którzy byli lub są w Hameryce proszeni są o nieujawnianie do czego służą te paseczki)

poniedziałek, 26 czerwca 2017

PASTA DO ZĘBÓW ATAKUJE

Ależ dziś jestem zmęczona, chyba dopadł mnie jet lag.

Za to mam sukcesy:
- przyszła przejściówka i działa. (To że coś działa wcale nie jest oczywiste)
Znaczy mogę korzystać z hemrykańskiego prądu, a laptop z polską klawiaturą i narzędziami to duże ułatwienie dla mnie.
- telefon nadal mi nie działa z wyjściem na Polskę, a tylko na Hameyrkę, ale chyba już wiemy czemu i co trzeba dokupić. To też sukces. Stawianie telefonu z wyjściem na międzynarodowe to w USA jest niezła jazda. Na blogach podróżniczych też się na to skarżą.
- odkryłam jak uruchomić net na mojeje hamerykańskiej komórce, oraz jaki ma sygnał sms i dzwonka.

No, i dziś nie umyłam zębów mydłem, tylko pastą do zębów - a trzy dni temu, tak, owszem, zaliczyłam. Wiecie jak to jest... mnóstwo buteleczek, pasty żadnej, to jak zobaczyłam napis "świeży oddech" to pomyślałam, że do zębów. Może płyn, a nie pasta, ale czemu nie, może być. W smaku okazało się mydłem. Przeczytałam napis jeszcze raz. Mydło. I nie "świeży oddech" tylko "świeża bryza". Czego to człowiek nie pomyli ze zmęczenia.

Jutro będzie o trującym bluszczu. Rośnie tutaj.
I będą zdjęcia - jak zmartwychwstałam laptop (dzięki przejściówce do prądu) to mogę wreszcie zgrać zdjęcia z telefonu.

Ileż to niebezpieczeństw czycha na nieświadomego podróżnika. A to dziwne zamykanie drzwi w łazience, a to pasta do zębów. Nie wspomnę o takich pułapakach, jak "gdzie leży sól? Mówiłaś, ale tyle rzeczy jest nowych do zapamiętania, że nie pamiętam?" A wszystko na mózgu zlasowanym jet lagiem.
Nie szkodzi, poprawi się przy machaniu łopatą - obiecałam, że założę ogródek. Sadzonki już czekają, a ja od wczoraj macham łopatką szykując  grządki.

A w lesie są świetliki! Ale super! Myślałam, że mnie ominą w tym roku, a tu nie. Są. I to takie, skubane, wypasione i mocne!


niedziela, 25 czerwca 2017

KUKURYDZA AMERYKANsKA

Miałam przyjemność kupic kukurydze w kolbach. Nie wiem jak to robią, że ona już jest bo tu zimniej niż w Polsce. Mamy czerwiec. Może przyjeżdża z cieplejszych stanów. Dobra kukurydza, lubię kukurydze, trochę za młoda jak dla mnie, wole ciut starsza, ale juz może być, jak wybrałam najbardziej dojrzałe kolby. Jedno mnie zastanowiło:
- Dlaczego ona jest wyczuwalnie slodka? Sama gotowałam, bez cukru.
Zastanawiam sie czy ona jest na takim słońcu, ze jest slodka, tak jak pomidory z Włoch są słodkie, słodsze dużo niż polskie. Czy rozwiązanie zagadki jest inne - czy ona jest po prostu modyfikowana genetycznie...

Nie wiem. Ale przez dwa miesiące będę to jeść. Trochę się boję.



Wrzuciłabym zdjęcia kilku fajnych rzeczy, ale nie mam przejsciowki i koputer mi padl z glodu. Moze przyjdzie, bo kolezanka mi zamowila. Pisze z jej komputera, tu mam bez polskich znakow. Bardzo tak nie lubie. Trudno, pomecze sie na razie.


piątek, 23 czerwca 2017

LOT NAD OCEANEM

Miałam spore szczęście. Samolot był obłożony tak, że było tylko jedno miejsce wolne. Zgadnijcie czyje. Tak, moje. Znaczy to obok mnie. Opłacało się kupić miejsce przy oknie i zostawić koło siebie pojedyńcze miejsce puste. Dopłacałam za okno.

Druga miła rzecz - zamówiłam sobie posiłki bezglutenowe, bo nie jem pszenicy i żyta, i liczyłam na to, że najmniej mnie uszkodzi taki posiłek. Chociaż potrafią dawać jakieś pszenice oczyszczane z glutenu, a nadal pszenica zostaje pszenicą. Ja mogę gluten. Ja nie mogę pszenicy. Nieważne. Ważne że... posiłki "specjalnej troski" są podawane PRZED WSZYSTKIMI, znaczy że nawet siedząc na ogonie samolotu dostawałam posiłek jako jedna z pierwszych, a nie czekałam, aż panie rozdadzą po kolei wszystkim. Rozdawanie posiłku to i półtorej godziny potrafi potrwać. Ja tam byłam już bardzo głodna. Sąsząc z zawistnych spojrzeń pasażerów, oraz odwracania wzroku z westchnieniem - inni też byli głodni.
Sam posiłek bardzo dobry, w sensie nawet dość zdrowe to jedzenie było i dość jarzynowe. Bardzo miło. Będę takie brać, gdy tylko będę mogła.

Wiecie co... pierwszy raz miałam tak w czasie lotu, że turbulencje zrobiły, że mi było.. ten... no...  Znaczy, źle się poczułam. Bo kiwało. Aż po torebkę sięgnęłam, na szczęście nie była potrzebna, ale bardzo chciałam mieć ją pod ręką. Standardowo linie lotnicze dostarczają takie torebki do każdego siedzenia.
Nie rozumiem tego, czy to dlatego, że ten samolot taki wielki? Bo jak turbulencje rzucają małym, to jest jak na szybkiej kolejce w parku rozrywki - po prostu trzęsie i tyle. A tutaj po prostu bujało. Walczyłam o to by obiad w żołądku utrzymać, a nalatałam się już trochę i jeszcze tak nie miałam w samolocie.

TAKIE SAME DRZEWA

Doleciałam.

Kontynent nie różni się tak bardzo od Europy, jak taka, na przykład, Australia. Tam od początku miałam wrażenie obcości, bo rośliny były inne. Tutaj jest w sumie podobnie, trochę się te gatunki różnią od polskich, brzozy są inne, sosny są inne, ptaki przylatujące na trawnik są trochę inne, ale nie tak znowu bardzo. Natal brzoza to brzoza, a sosna to sosna, nawet jeśli inny gatunek (bo jest kilka, w Polsce też).

Jestem bardzo zmęczona. Są różnice zwyczajów, na przykład nie pakuje się zakupów w sklepie, tylko pakuje osoba ze sklepu, i nie należy wyręczać, bo odbierze to jako poganianie. Przyznam, że głupio się z tym czuję, z bardzo prostego powodu: akurat trafiła się pani, która patrzyła co na co kładzie i banany dała na wierzch. Ale może się trafić osoba, która przygniecie mi pomidory czy banany i co? I mam moim łamanym angielskim kogoś pouczać? Ech...

Póki mam resztkę baterii w laptopie, to mogę coś pisać, bo niestety... nie mam przejściówki do kontaktów hamerykańskich. Moja dobra gospodyni powiedziała, że zamówi. Przypuszczam, że laptop padnie nim przyjdzie. Zobaczymy.


Przyznam, że trochę mnie dziwi, czemu nie mogę iść sama do miasta, ale jestem zbyt zmęczona by dopytać. Jet lag (różnica czasu Europa-Stany) robi swoje. Generalnie denerwuje mnie, jeśli nie mogę sama chodzić i ze wszystkimi wyjściami mam być uzależniona od kogoś. Może jednak chodzi o jakieś względy bezpieczeństwa, nie ogarniam na razie. Tu generalnie ludzie mają broń, a kawałek dalej chodzą misie. Ale i tak nie kumam, czemu mogę jechać sama przez kilkaset kilometrów autobusem, a 10 km do miasteczka mam  nie chodzić. Inne miasteczka są bezpieczniejsze? Czy jak? Zwłaszcza, że rowerem mi wolno (tylko nie ma roweru). 

Na razie do kompletu ma być burza, jest ciężkie powietrze, co dokłada do zmęczenia. Mam ochotę przejść się na taki jeden miting, co w miasteczku jest, ale to trzeba mapę wyciągnąć, plecak spakować... Pomyślę o tym jutro. 

Tia... podróże to nie tylko przyjemność. Dla mnie osobiście to często duże zmęczenie.

Byliśmy dziś nad ślicznym jeziorem, ale chyba mam mocny ten jet lag, bo w ogóle mi nie przyszło do głowy, żeby zdjęcie cyknąć. I teraz aż głupio tak nie wstawić. Jezioro wielkie, piaszczyste plaże, przypominające morze. Jakby mi kto powiedział, że to głęboka morska zatoka to bym uwierzyła. Bardzo ładne.



czwartek, 22 czerwca 2017

A JEDNAK... ZMIENILI BRAMKĘ

A jednak. Na godzinkę przed wylotem poszłam na bramkę (leżałam na sąsiedniej, bo mieli lepsze fotele). I cóż widzę? Pusto... głucho.... Ze dwie panie z obsługi za biurkami, ale paseżerów zero, wymiotło.

Nie możliwe. Do Bostonu leci duży samolot, nie możliwe, żeby wszyscy akurat poszli do toalety. Spodziewałam się raczej zobaczyc kręcącą się obsługę, i przypięty tunel, oraz samolot, i tłumy nerwowych pasażerów. A tu pusto. Coś jest źle.

Zapytałam pań, tak, oczywiście. Zmienili bramkę.

Dobrze, że nie terminal. Udałam się na nóżkach na drugą stronę wielkiej hali, dopytałam na nowej bramce, że to tu, tak tu. Za 20 minut zaczną wpuszczać do samolotu.

Nie usłyszałam komuniktów o zmianie bramki, albo raczej nie zrozumiałam. Wydawało mi się, że zrozumiem po Angielsku słowo Boston, ale nie. Po francusku rozumiem tylko BON ŻUR i SIL WU PLE. Zapowiadali jakieś rzeczy w obu językach, ale nie zrozumiałam. Na szczęście jest spokojnie dość czasu na zmianę, nowa bramka jest relatywnie blisko starej, tak z 5 minut piechotą, i nawet jeszcze jest czas na maila. Zaczęli wpuszczać. Nie wierzę, że w pół godziny posadzą tyle osób, pewnie będzie poślizg z wylotem, ale chyba nieduży.


Godzinkę w Paryżu poleżeć.

Naprawdę leżę. Mam przed sobą 8-godzinny lot, a już jestem zmęczona.

Znajomy podróżnik powiedział: jak zobaczysz 3 lotniska, to już wszędzie dalej jest tak samo.
Coś w tym jest. Tel lotniska faktycznie podobne. Wszędze beton, dużo betonu, zwykel są szare, chyba że któreś zaszaleje i strzeli sobie kolorek na niebiesko, albo w insze wzorki, ale co by nie robił, to nadal jest wielka płyta lotniska, i wielkie betonowo-metalowe hale. 

Zaczyna mi się chcieć spać. w końcu już 7 godzin w podróży, mimo że na razie samego lotu było ze 3 godziny. Jeszcze z 10.

Podobno zniesiono rooming i można dzwonić w Unii jak po Polsce. Miło. Przetestuję. Na razie testowałam kartę do płacenia, tylko że w Unii to złotówkową - i zadziałało, mogłam zjeść obiad.

Samolot przed moim jest opóźniony, ale chyba właśnie zaczęli wsadzać na pokład. To dobrze, bo do mojego zostało trochę ponad godzinę, a to duże samoloty i wsadzenie ludzi do tych latających puszek zabiera jednak trochę czasu. Przy dużych samolotach to i ze 45 minut. Za chwilę zrobiłoby się już ciasno z czasem dla mojego.

Póki jeszcze nie muszę wsiadać, wyprostosuję nogi i leżę. Potem będzie dużo godzin siedzenia.
NAstępny mail powinien już by z Hameryki, chyba że jakaś skucha będzie.



WYLOT z CHOPINA

Siedzę na bramce na wylocie z Chopina. Będę lecieć do Paryża, i tam przesiadka i do Bostonu, przez ocean, dłuuugim lotem.

Przeszłam przez pierwszą linię, gdzie chcą paszport (albo dowód) - czyli nadałam bagaż, żeby sobie leciał beze mnie. Wielki, turystyczny plecak. Ważył 14 kg, ale jak niosłam go na plecach to przysięgłabym, że ważył więcej... W kolejce do nadawania owinęłam go zgrabnie folią spożywaczą (paczka 20 metrów. Jakby miała 3o to tez by była dobra, mniej już by było kuso). Folię kupiłam przed wyjazdem w spożywczym obok domu.

Owinęłam plecak folią, bo plecaki lubią ciągnąć paski i sprzączki po pasach transmisyjnych i wklinowywać się w szpary. Raz odebrałam plecak po wkręceniu. Było szycie paska.

Po nadaniu dużego plecaka poszłam na kontrolę bezpieczeństwa. Tu pokazywałam mały plecak, laptopa, płyny w małych buteleczkach, leki z kwitkiem od lekarza - te ostatnie, zgodnie z przepisami, mam mieć w bagażu podręcznym, a nie w nadawanym głównym. Nie czepiali się.

Lubię latać z Chopina, bo i dojazd łatwy z centrum Warszawy, i lotnisko takie jakieś zwarte, przejrzyste, łatwe do odnalezienia się.

Trochę się boję przesiadki w Paryżu, bo mam zmienić nie tylko bramkę, ale i terminal. A tamto lotnisko jest duże. Cóż... sprzedali mi oba loty na jednym bilecie, czas na przesiadkę to 3 godziny - powinnam odnaleść ten drugi terminal, i niby sąsiednie: E i F. Na szczęście mam już tylko mały plecak i torebkę na laptopa, to już jest lekkie (specjalnie sobie kupiłam laptop, na który znajomi żartobliwie mówią "puderniczka", żeby nie urywało mi ramienia przy podróżach).


Dla tych, co rzadko latają: tak się pakuje płyny. W oddzielną torebeczkę. Jak ktoś zapomniał to dawali na lotnisku małe torebki strunowe, i można było przełożyć wszystkie kremy, szminki, spraje do nosa, kremy do rąk, nasączane husteczki. Moja torebka to taka minikosmetyczka, w którą zaoparzyła mnie znajoma, jak się dowiedziła, że lecę i się boję. (Dzięki Asiu!)


Dobrze mieć przyjaciół. Do tramwaju i autobusu wsadziła mnie z tymi plecakami (dużym i małym) moja druga koleżanka. Jestem bardzo wdzięczna, bo trochę mi brakowało rączek. (Dzięki, Agu!)

A odbierze mnie... trzecia. Tu to już chyba jakimś wierszem będę pisać, bo nie tylko z lotniska zgarnie i powiezie 200 km, ale jeszcze nakarmi i łóżko użyczy. I da w spokoju odespać różnicę czasu między kontynentami (ciężko znoszę).

Dobrze, bo ja wcale nie jestem taki znowu doświadczony podróżnik. Wcale nie. Lubię. Ale wprawy nie mam i się denerwuję.



NIEZŁA SKUCHA ZAĆMIENIOWA

Gadałam z jednym takim gościem z autobusu. Dziś podróżowałam Greyhoundem - taka tania linia. Gościu nie wiedział, że jest zaćmienie. Nie wie...