czwartek, 22 czerwca 2017

WYLOT z CHOPINA

Siedzę na bramce na wylocie z Chopina. Będę lecieć do Paryża, i tam przesiadka i do Bostonu, przez ocean, dłuuugim lotem.

Przeszłam przez pierwszą linię, gdzie chcą paszport (albo dowód) - czyli nadałam bagaż, żeby sobie leciał beze mnie. Wielki, turystyczny plecak. Ważył 14 kg, ale jak niosłam go na plecach to przysięgłabym, że ważył więcej... W kolejce do nadawania owinęłam go zgrabnie folią spożywaczą (paczka 20 metrów. Jakby miała 3o to tez by była dobra, mniej już by było kuso). Folię kupiłam przed wyjazdem w spożywczym obok domu.

Owinęłam plecak folią, bo plecaki lubią ciągnąć paski i sprzączki po pasach transmisyjnych i wklinowywać się w szpary. Raz odebrałam plecak po wkręceniu. Było szycie paska.

Po nadaniu dużego plecaka poszłam na kontrolę bezpieczeństwa. Tu pokazywałam mały plecak, laptopa, płyny w małych buteleczkach, leki z kwitkiem od lekarza - te ostatnie, zgodnie z przepisami, mam mieć w bagażu podręcznym, a nie w nadawanym głównym. Nie czepiali się.

Lubię latać z Chopina, bo i dojazd łatwy z centrum Warszawy, i lotnisko takie jakieś zwarte, przejrzyste, łatwe do odnalezienia się.

Trochę się boję przesiadki w Paryżu, bo mam zmienić nie tylko bramkę, ale i terminal. A tamto lotnisko jest duże. Cóż... sprzedali mi oba loty na jednym bilecie, czas na przesiadkę to 3 godziny - powinnam odnaleść ten drugi terminal, i niby sąsiednie: E i F. Na szczęście mam już tylko mały plecak i torebkę na laptopa, to już jest lekkie (specjalnie sobie kupiłam laptop, na który znajomi żartobliwie mówią "puderniczka", żeby nie urywało mi ramienia przy podróżach).


Dla tych, co rzadko latają: tak się pakuje płyny. W oddzielną torebeczkę. Jak ktoś zapomniał to dawali na lotnisku małe torebki strunowe, i można było przełożyć wszystkie kremy, szminki, spraje do nosa, kremy do rąk, nasączane husteczki. Moja torebka to taka minikosmetyczka, w którą zaoparzyła mnie znajoma, jak się dowiedziła, że lecę i się boję. (Dzięki Asiu!)


Dobrze mieć przyjaciół. Do tramwaju i autobusu wsadziła mnie z tymi plecakami (dużym i małym) moja druga koleżanka. Jestem bardzo wdzięczna, bo trochę mi brakowało rączek. (Dzięki, Agu!)

A odbierze mnie... trzecia. Tu to już chyba jakimś wierszem będę pisać, bo nie tylko z lotniska zgarnie i powiezie 200 km, ale jeszcze nakarmi i łóżko użyczy. I da w spokoju odespać różnicę czasu między kontynentami (ciężko znoszę).

Dobrze, bo ja wcale nie jestem taki znowu doświadczony podróżnik. Wcale nie. Lubię. Ale wprawy nie mam i się denerwuję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

NIEZŁA SKUCHA ZAĆMIENIOWA

Gadałam z jednym takim gościem z autobusu. Dziś podróżowałam Greyhoundem - taka tania linia. Gościu nie wiedział, że jest zaćmienie. Nie wie...